poza podium

by 20:10 1 komentarze

Ze względu na zamiłowanie do książek, właśnie od nich chciałabym zacząć. Jednak nie pojawi się w tym wpisie recenzja popularnej ostatnio "Dziewczyny z pociągu" (chwała za to, że są jeszcze w ogóle książkowe bestsellery), nie zagości "Harry Potter" (no, może na chwilę), nie przedstawię opisu książki podróżniczej. Będzie za to słówko o Polsce.
O polskich autorach? Niezupełnie. To może o polskich wydawnictwach, księgarniach, popularnych pozycjach? Cieplej, chociaż nie o pozycjach książkowych tutaj mowa. Mowa o pozycji Polski w Europie względem czytelnictwa. 
Niestety, jesteśmy poza podium. A może stety, bo mowa tutaj nie o pierwszej, ale ostatniej trójce. Zatem nie jesteśmy najgorsi. Zajęliśmy czwarte miejsce… od końca. Zdajecie sobie sprawę, że kilka milionów naszych rodaków nie przeczytało w zeszłym roku żadnej książki? I to nie z braku możliwości, nie dlatego, że ich nie stać. Dlatego, że nie chcą.
Spróbujmy się zastanowić, dlaczego nie chcemy czytać?
Choć znaczna część osób powiązanych ze szkolnictwem się nie zgodzi, często winne są lektury szkolne. Znam osobę, która pierwszą powieść przeczytała będąc w gimnazjum, w trzeciej klasie. Powieść tę polecił jej przyjaciel – a był to właściwie cykl powieści, który wciągnął ich bez reszty. Powód, dla którego chłopak nie sięgał po nie wcześniej, jest bardzo prosty. Nie znosił świadomości, że ma przerzucać kilkaset kartek dlatego, że ktoś każe mu to zrobić. Bądźmy szczerzy, jaka to przyjemność? Jestem przekonana, że miałabym do czytelnictwa inny stosunek, gdyby pierwszą powieścią w moich rękach była wyjątkowo nietrafiona lektura, gdyby w dzieciństwie nie czytała mi mama i stosunkowo szybko mnie tego nie nauczyła. Wiem, że nie da się dogodzić wszystkim. Zawsze ktoś będzie wolał Romea i Julię, a ktoś inny nie będzie w stanie przeczytać dramatu. Ale nie chodzi tylko o kanon lektur, ale także podejście do nich, zwłaszcza w najmłodszych klasach. Dzieci trzeba zachęcić. A raczej przede wszystkim dzieci, ale nie tylko dzieci. Wiadomym jest, że fan fantasy prędzej sięgnie po powieść z tego gatunku, aniżeli po romans. Sztuką jest odpowiednia rekomendacja. "Harry Potter" trafił w moje ręce nie dlatego, że wybrałam go w księgarni, ale dzięki zachętom mamy i kuzyna. I tak się stało, że nasza znajomość trwa już blisko dziesięć lat. Kiedyś mi się wydawało, że nie przepadam za dramatem. Ale w podstawówce miałam styczność z polonistką, która tak potrafiła nas zainspirować, że kiedy musieliśmy przeczytać mały fragment Balladyny, wiele osób, w tym ja, przeczytało od razu całość. Pokazuje to, jak wiele dają luźne zachęty, opisy, obietnica ciekawego omówienia i może nawet możliwość otrzymania piątki za aktywność. Nauczyciele z liceum wybuchną śmiechem i powiedzą "to się nie sprawdza" - i będą mieli rację. Bo to już jest liceum. Trzeba zacząć zdecydowanie wcześniej. Co więcej, istnieją takie dzieła, które fascynują zdecydowaną większość osób w klasie. Z podstawówki pamiętam, że były to chociażby "Dzieci z Bullerbyn". Oczywiście, zawsze znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że lektura dłużyła mu się jak diabli. Chodzi o procentową większość. Są i takie dzieła, które zdecydowaną większość osób nudzą. Nie warto by tych drugich zastąpić pierwszymi? Nie znika i pewnie nie zniknie prędko przekonanie, że uczniom nudzą się "ambitne lektury", bo są przyzwyczajeni tylko do lekkich utworów. W pewnym sensie jest to prawda, jest to jednak również uogólnienie. Zresztą, jeśli nie wymagamy, by wszyscy lubili liczyć matematyczne zadania, nie możemy też wymagać, żeby sto procent społeczeństwa lubiło czytać zawsze i wszędzie. W tym artykule chodzi mi o takie osoby, które nie chcą nawet podjąć próby, staram się też dociec przyczyn takiego zjawiska. Wróćmy do ambitnych lektur. Istnieją powieści dobre i powieści słabsze, ciekawe i mniej ciekawe. W każdej epoce - w każdej jest też szeroki wybór. Może zatem pozwólmy uczniom wybrać, czy wolą "Zbrodnię i karę" czy "Lalkę", Mickiewicza czy Norwida? Niby są dzieła, których nie znać nie wypada, ale czy nieznajomość jednego polskiego autora uważanego za wybitnego to zbrodnia, a jedynki w dzienniku mają być karą?
Przejdę teraz do nieco śmiesznej zależności. Zauważyliście, że na szkolnych lekturach obowiązkowych najbardziej cierpią ci, którzy czytać lubią? Bo ci, którzy czytać nie lubią, i tak zapoznają się jedynie ze streszczeniem. Ci, którzy lubią, mogliby ten czas przeznaczyć na jedną z książek, które leżą na ich półkach i proszą o szansę.
Dla wielu osób tragedią jest ilość stron. Ja akurat należę do tych, dla których dobra książka im dłuższa tym lepsza, ale jeśli miałabym (a mam) w szkole mnóstwo pracy, a dodatkowo do przeczytania lekturę, która ma osiemset stron, też bym zwariowała. Wszystko za sprawą tego magicznego słowa: lektura. Coś koniecznego. Coś, co muszę przeczytać, jeśli nie chcę zarobić jedynki. Świadomie wybrałam profil humanistyczny i teraz lektury są dla mnie oczywistością. W gimnazjum dajmy na to, sprawa miała się o wiele gorzej - kiedy do poduszki trzeba było czytać na zmianę układ okresowy pierwiastków i życiorys Mickiewicza jednego wieczoru. Ale przeładowanie programu nauczania to temat na zupełnie inne rozmowy, w końcu o czytelnictwie miała być mowa. Przekonanie, że długa powieść to męczarnia, także wzięło się od lektur, bo jakie są pierwsze skojarzenia z tym słowem? Obowiązek. Czas i jego brak. Przymus. Nuda. Ile dzieł moglibyśmy docenić, natrafić na nie i przeczytać z chęcią, gdybyśmy nie czuli na karkach oddechu sprawdzianu z ich znajomości?
Wróćmy do zachęt. Może trzeba sięgnąć do czasów dzieciństwa? Czytajmy dzieciom - to podstawa! Pokażmy im, zanim pojawi się ryzyko, że szkoła wykreuje całkiem inny wizerunek książki, pokażmy, że czytanie może być przyjemnością, że wybór jest ogromny. Niech eksperymentują, niech słyszą głos rodziców, niech zobaczą czasem rodziców z książką, niech wezmą do rąk ilustrowane wierszyki zamiast tabletu od najmłodszych lat.
Oczywiście jest też inna przyczyna - czas. A raczej jego brak. Jedni nie mają go naprawdę, inni nie potrafią go znaleźć, w każdym razie - na czytanie go nie ma. Nie teraz, jutro, w wakacje, na urlopie, potem jest się zbyt zmęczonym. I tak jakoś mija. Jest to argument, który trudno obalić. Według badań, skoro przy nich jesteśmy, jesteśmy jednym z najbardziej zestresowanych narodów, znanych z narzekania. Istnieją kraje, w których do życia podchodzi się swobodniej. I nie chodzi mi o społeczeństwa znane jako leniwe, bojące się prawdziwej pracy, ale o takie, gdzie organizacja tej pracy jest inna i ludzie wiecznie się nie spieszą. Nie dziwię się, że osoba, która pracuje kilka godzin w biurze, i która wracając do domu idzie tak naprawdę do drugiej pracy - pranie, sprzątanie, obiad, często nie ma siły wieczorem sięgnąć po powieść i woli włączyć serial. Bo czytanie nie wszystkich relaksuje, niektórzy potrzebują większego skupienia, organizacji, nie jest to dla nich rutynowa czynność. 
Jest także grupa osób, z którymi rozmawiać byłoby zdecydowanie trudniej - są to osoby, które czytać nie lubią, bo to za trudne, za nudne, bo przy tym trzeba myśleć. Skupić się. Etc. Wszelkie usprawiedliwienia w tym momencie blakną. Pozostaje mieć nadzieję, że ta grupa nie stanowi największego odsetka wśród nieczytających.
Więc jak zachęcać, żeby ten czas na powieści się znalazł?
Perspektywą nawiązania przyjaźni? W końcu na całym świecie mogą się znaleźć setki/miliony osób zakochanych w tej samej powieści, co Ty. Oryginalność? Wybór? Wiedza o świecie i osobach, jaką daje literatura podróżnicza czy biografie?
Są wśród Was czytelnicy? Macie czytelników za przyjaciół? Może znacie kogoś, kto nie lubi czytać i wiecie, jak go zachęcić?

A.

Developer

Mieszkam w Polsce, moją największą pasją jest historia. Uwielbiam także podróżować, pisać, gotować, czytać oraz wkręcać się w nowe filmy i seriale. Kocham zwierzęta i jestem wegetarianką. Garść informacji o blogu znajdziesz

  • TUTAJ

    1 komentarz:

    1. "Książki były znacznie bezpieczniejszym towarzyszem od ludzi."
      Neil Gaiman

      mysza.

      OdpowiedzUsuń